Koleżanka z nieukrywaną ekscytacją opowiadała mi ostatnio jak umówiła się do fryzjerki „w
podziemiu”. Musiała umówić się na konkretną godzinę i kiedy była już pod salonem zadzwoniła do
kobiety, która zawsze ją strzygła.
Nagle odsłoniła się roleta salonu, wyszła z niej fryzjerka, obejrzała się dookoła i zaprosiła do środka. Można powiedzieć, że z jednej strony to całkiem zabawna historia podszyta delikatnym dreszczykiem emocji: „o, robię coś co jest zakazane. Taka fryzjerska rebelia”, ale z drugiej strony w dziwnych czasach przyszło nam żyć. Fryzjerzy, kosmetyczki, solaria, trenerzy personalni – lockdown jest z nami od 13 miesięcy i niektórzy dosłownie zmuszeni są zejść do
podziemia i działać w sekrecie, żeby przetrwać.
Z pandemią koronawirusa nie ma żartów i jestem ostatnią osobą, która zachęcałaby do łamania restrykcji i obostrzeń.
Mam jednak w głowie czasami myśl: czy aby na pewno wszystkie są zasadne i czy nie nadszedł już czas, by zacząć myśleć o gospodarczej odwilży? Wielka Brytania otworzyła ogródki przy pubach i restauracjach, w Hiszpanii odbywają się próby wydarzeń plenerowych, a u nas to wszystko odbywa się bardzo skromnie i nieśmiało. Może to dobrze? Może będziemy bezpieczniejsi? A może to źle, bo przedsiębiorcy w lockdownowym klinczu coraz częściej myślą o tym,
by zakończyć działalność? Spotykam się każdego tygodnia z poważnie zadłużonymi przedsiębiorcami,
dla których firma to sukces, dorobek życia, duma i pasja. Jak im wytłumaczyć, że to „jeszcze dwa
tygodnie” jest potrzebne, by społeczeństwo było pewniejsze pokonania koronawirusa? Branża beauty teoretycznie nie była dotknięta restrykcjami bezpośrednio, ale pośrednio owszem. I to bardzo mocno. Rozmawiałam ostatnio z jedną z Pań, która postanowiła zamknąć swój salon piękności.
Decyzja zaskakująca, bo lokal piękny i wydawałoby się, że nie ma problemów z klientami.
Jak się okazało było wręcz odwrotnie, bo w czasach pandemii nie ma ślubów, nie ma wesel, nie ma
imprez okolicznościowych, nie ma wyjść do instytucji kultury. Nie ma więc w nas mobilizacji by iść do
fryzjera czy kosmetyczki na zabiegi i strzyżenie w pakiecie premium, a ze standardowych usług
niestety salony się nie utrzymują. Podziwiam przedsiębiorców, którzy pomimo zamknięcia wciąż są pogodni i optymistyczni. Fryzjer i kosmetyczki, które zdecydowały się na „przejście do podziemia” mają rodziny na utrzymaniu, dzieci, rodziców, którym muszą pomagać. To często decyzja na zasadzie „być albo nie być”. Po pandemii –
drogie Panie – idziemy do fryzjera i do kosmetyczki! Dla siebie i swojego samopoczucia, ale i po to by
wesprzeć przedsiębiorczynie! To chyba będzie jedna z najpiękniejszych i najbardziej poprawiająca
nastrój forma społecznej solidarności!
Tekst: Katarzyna Michalska