„Na tych czarodziejskich plażach bawiące się dzieci bez końca wyciągają na brzeg swoje łódki. My też tam byliśmy. Dalej słyszymy odgłos fal przyboju, chociaż już tam nie wylądujemy.”
J.M. Barrie Przygody Piotrusia Pana
Jak wielu z nas, rodziców, zastanawia się nad dzieciństwem własnych pociech? Czy kiedykolwiek spojrzeliście na ten czas oczami dziecka, a nie wszystko wiedzącego opiekuna? Komu zdarzyło się zmienić perspektywę, aby móc lepiej zrozumieć swoje dziecko?
Z moich obserwacji wynika, że w dzisiejszych czasach presja, aby być najlepszym, wciąż dążyć do doskonałości, ( czego dowodem mogą być choćby programy w TV z rodzaju metamorfozy, operacje plastyczne i inne…) przenosimy na dzieci. Chcemy dać im wszystko co najlepsze, a przy okazji- chcemy, aby były we wszystkim mistrzami. Przecież nie obce są nam zapisy do najlepszych przedszkoli, jeszcze przed narodzeniem potomstwa, rezerwowanie miejsc w prestiżowych szkołach, aby nasz raczkujący maluch za 6 lat mógł czerpać wiedzę od najlepszych pedagogów. Nasze inwestowanie w dzieci zaczyna się na etapie życia płodowego naszego potomka. W tym miejscu chciałabym obalić pewien mit, który funkcjonuje w świadomości wielu przyszłym mam.
Mozart Bach, od najmłodszych lat
W latach 90 XX wieku naukowcy odkryli, że słuchanie Mozarta wpływa bardzo korzystnie na wyobraźnię przestrzenną studentów uczelni wyższych. Tłumaczono to tym, że dźwięki koncertów fortepianowych pobudzają rozwój umysłowy człowieka. Dzięki temu odkryciu pokoje dziecinne wypełniły się muzyką Mozarta, a duża część kobiet w ciąży stała się melomankami. Półki sklepów z muzyką wypełnione są albumami płytowymi dla dzieci. To składanki z muzyką nie tylko Mozarta, ale również Bacha, Haendla i innych. Okazuje się jednak, że wpływ muzyki nie jest tak wielki jak sądzono. W 2007 r. w Niemczech powołano zespół naukowców, który miał zbadać te zjawisko. Wnioski po analizie były dość zaskakujące. Jeśli nawet muzyka wpływa korzystnie na rozumowanie czasoprzestrzeni to oddziaływanie te nie trwa dłużej niż 20 minut. Nie znaleziono ponadto dowodów na to, że muzyka klasyczna wzbogaca umysł dziecka. Mimo tych badań i wniosków ja trzymam się jednego, że tak czy inaczej „muzyka łagodzi obyczaje” Zatem, jeśli nawet nie wpływa rozwijająco na wyobraźnię przestrzenną noworodka, z całą pewnością koi emocje – zarówno dziecka jak i rodzica. A to czasem bywa bezcenne.
Gdy już przyjdzie czas, że nasze dziecko z tornistrem codziennie otwiera drzwi naszego samochodu, aby szybkim marszem, z zaspanymi oczami przekroczyć próg szkoły- okazuje się, że to nie jedyne miejsce służące edukacji, do jakiego trafi w dniu dzisiejszym. Chcemy, aby nasze dzieci były dodatkowo artystami, sportowcami tudzież poliglotami. A wszystko po to, aby szły przez życie gładko, bez przeszkód, trudów i porażek… A przy tym wszystkim my, rodzice jesteśmy często szoferami na pół etatu. Trzeba dzieci przywieźć, odwieźć, a w tak zwanym międzyczasie- zdrowo nakarmić. Krótko mówiąc, staramy się (na ile to możliwe) towarzyszyć naszym pociechom w możliwe jak największym zakresie. Są nawet określenia na takie rodzicielstwo, różne w zależności od rejonu świata.
Helikopter, curling, rodzicielstwo? Dziecko zarządzane…
Możemy na przykład mówić o wychowaniu helikopterowym- mama i tata stale krążą nad głową. W Skandynawii mówi się o „curlingowym rodzicielstwie”- analogia chyba zrozumiała? Mowa tu o rodzicach, którzy z wielkim zaangażowaniem szczotkują lód, zanim dziecko zrobi pierwszy krok. W Japonii natomiast mamy-nauczycielki poświęcają niemal każdą sekundę na przepchanie dziecka przez tamtejszy system edukacyjny. Pewnie po przeczytaniu powyższych zdań część uśmiechnęłaś się pod nosem z pewną dozą satysfakcji, że mnie to przecież nie dotyczy. Nie chciałabym martwić szanownych Państwa, ale niestety wszyscy po części bierzemy udział w tym spektaklu, mając swój własny pomysł na dzieciństwo. Wychodzimy z założenia, że dzieciństwo jest na tyle cennym okresem życia, że nie możemy pozostawić go w rękach naszych dzieci. Pociechy nasze z kolei są na tyle cenne, że nie możemy ich pozostawić bez naszego nadzoru. W konsekwencji jesteśmy właśnie rodzicami-helikopterami, nieustannymi doradcami, nieodstępującymi na krok towarzyszami. Obrazek tu wykreowany jest rzecz jasna nieco przerysowany, ale już dzisiaj mówi się o epoce Dziecka Zarządzanego. W literaturze znajdziemy wzmianki o tym, że współczesne dzieci bardziej niż kiedykolwiek w historii, są przedmiotem nadopiekuńczości, ciągłej kontroli i interwencji ze strony swoich rodziców. Nasze starania oto, żeby zapewnić potomstwu świetlaną przyszłość, popychają nas do absurdalnych wprost zachowań. Warto przytoczyć tu przykład, – co prawda odległy, bo z Chin- ku refleksji… W Szanghaju ambitni rodzice zapisują dzieci na program pt.: „Wczesny Magister Zarządzania”. Podczas niedzielnych poranków adepci sztuki menedżerskiej zgłębiają tajniki asertywności, uczą się sztuki team buildingu. Nie szukając daleko, w Polsce mamy również mamy pierwsze uniwersytety dla dzieci. Na szczęście, póki, co, w głównej mierze dedykowane rozwijaniu pasji dzieci.
Mały członek zarządu
Współcześnie fundujemy dzieciom harmonogram zajęć godny niejednego członka zarządu międzynarodowej korporacji. Nam, dzieciom XX wieku, wystarczył w dzieciństwie zwykły, papierowy plan lekcji wywieszany gdzieś nad biurkiem. Teraz oprócz planu lekcji (często w wersji elektronicznej, no, ale mamy XXI w.) dzieci korzystają z naszej pamięci, a my z pamięci naszych smartfonów, tabletów itp. W tych urządzeniach mamy rozpisany terminarz zajęć lekcyjnych i poza lekcyjnych naszych pociech. Zajęcia z języka obcego, trening piłki nożnej, balet itp. W chwilach „wolnych” planujemy baby jogę, baby fitness. Po co to wszystko? Często dlatego, że boimy się spuścić nasze dzieci z oczu. Zatem zamiast dać im odpocząć na podwórku (jeśli jesteśmy szczęściarzami i w okolicy jest jakiś plac zabaw, a nie wybetonowane patio), wolimy zorganizować czas poza nim. Jest to również wypadkowa sytuacji zawodowej współczesnych rodziców. W większości naszych domów oboje rodziców zaangażowanych jest w pracę zawodową. Jesteśmy w permanentnym „niedoczasie”. Jednym ze sposobów nadrobienia tych deficytów jest korzystanie z dodatkowych zajęć. Dzieci wówczas są zajęte i nic im nie grozi. Właśnie, ta nasza obsesja i lęk towarzyszący nam codziennie. Czy nasze dziecko jest bezpieczne? Niby naturalna sytuacja, jako odpowiedzialni rodzice staramy się zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Łatwo jednak wpaść w obsesję. Dzisiejsze media wcale nam nie pomagają, nagłaśniając różnego rodzaju tragedie rodzinne, porwania, zaginięcia. Badania wskazują, że im więcej programów informacyjnych oglądają rodzice, tym bardziej obawiają się o swoje dzieci. No i tu znowu pojawia się znany nam schemat, że bezpieczniej jest mieć dziecko stale pod kontrolą- pod przysłowiowym kloszem.
Nie wiem, czy znane są Państwu komiksy Baby Blues? To publikacje dla przyszłych, początkujących i zaawansowanych rodziców. ” Baby blues” to nie teoria dla statystycznych rodziców i ich idealnych dzieci, lecz życie, które zaskakuje i zadziwia. Paski komiksowe, których głównymi bohaterami są Darryl, Wanda i ich nowo narodzona córka Zoe, ukazują się od 1990 roku na łamach blisko 1100 gazet na całym świecie. Autorzy komiksu – Rick Kirkman i Jerry Scott – w niezwykle zabawny i trafny sposób opisują zmagania młodych rodziców, którym, wraz z pojawieniem się na świecie dziecka, świat wywraca się do góry nogami. W jednym z odcinków komiksu autorzy naśmiewali się z nadopiekuńczości rodziców, porównując obecną sytuację do rodzicielstwa sprzed lat. Na obrazku pokazany jest mały chłopiec, który spadł z drzewa, wskutek czego ma rozbite kolano. Mama z przeszłości mówi: „Masz teraz nauczkę, czym kończy się łażenie po drzewach”. Współczesna matka wpada w panikę: „Należy przyjąć ustawę, na mocy której drzewa będą bezpieczniejsze!”. Owszem, przerysowane, ale czyż nie ma w tym ziarnka prawdy…?
Obserwuję ciągle Cię Kochanie (ale czy nic złego się nie stanie?)
Naprzeciw w kontrolowaniu i nadopiekuńczości wychodzą nam oczywiście dobrodziejstwa techniki. Większość dzieci w wieku szkolnym wyposażona jest w telefony komórkowe. Jesteśmy w stanie praktycznie w każdym momencie nawiązać kontakt z naszą pociechą lub po prostu z korzystać z aplikacji, która za pośrednictwem systemu GPS wskaże nam miejsce pobytu dziecka. Nad naszymi młodszymi pociechami również jesteśmy w stanie sprawować kontrolę praktycznie 24 h non stop. Dzisiejsze żłobki czy przedszkola wyposażone są w systemy monitoringu, dzięki którym rodzice będąc w pracy, jednym okiem mogą zerkać, co też dzieje się z ich maluchem. Powiecie, że to nic złego opiekować się własnym dzieckiem. Przecież robimy to z miłości do nich, chcemy, aby było im łatwiej w życiu niż nam. Zależy nam na ochronieniu przed ewentualnymi porażkami i niepowodzeniami. I nie sposób nie zgodzić się z taką argumentacją. Warto jednak zastanowić się, czy mogą nastąpić jakieś niepożądane konsekwencje naszego postępowania. Przywołajmy w tym miejscu słowa Woltera, że „lepsze jest wrogiem dobrego”. Nauczyciele z różnych stron świata ostrzegają przed nadmierną opiekuńczością, chuchaniem i dmuchaniem. Okazuje się, że może mieć to ogromne odzwierciedlenie w dorosłym życiu naszych potomków. Już dzisiaj pracodawcy zwracają uwagę, że młode pokolenia pracowników (mowa tu choćby o Z-tach) niechętnie pracują w zespole, bez większego entuzjazmu uczestniczą w szkoleniach oraz innych formach poszerzania wiedzy. Słyszymy, że młodym pracownikom brak pasji, energii do działania, odwagi do podjęcia ryzyka. Nadopiekuńczość powoduje, że wychowujemy takie trochę nasze „pępki świata”. Trudno później, w dorosłym życiu, zrozumieć, że świat nie kręci się wokół nich. Każde, nawet niewielkie niepowodzenie, może stać się wielką frustracją. Trzymanie dzieci pod kloszem powoduje ograniczanie procesu socjalizacji w grupie rówieśniczej. Spójrzmy na dzisiejsze podwórka, przypomnijmy sobie te sprzed choćby 30 lat. Dzisiaj- puste place zabaw, cisza, a przede wszystkim- brak dzieci. Nie zapominajmy, że to właśnie w grupie dziecko uczy się kontaktować z innymi, dostrzegać problemy drugiego człowieka, pomagać w ich rozwiązywaniu. Dziecko zauważa, że świat nie kręci się tylko wokół niego, że trzeba liczyć się ze zdaniem innych.
(koniec części I/ III)