Znalazłam w jednej z książek inspirujące pytanie: „Wygląda na to, że wszyscy się zgadzamy, iż trenowanie ciała poprzez ćwiczenia, dietę oraz relaks jest dobrym pomysłem, więc dlaczego nie myślimy w ten sposób o trenowaniu umysłu? S. Mipham.”
To w takim razie jak trenować umysł? Mi od razu na myśl przychodzi słowo mindfullness, uważność czy medytacja. Kiedy pozwolimy sobie na to, by po prostu być, by oddychać, by posiedzieć w ciszy ze sobą i pomedytować to jest to najlepsza droga do tego, by zauważyć to nasze jestestwo… to nasze bycie… to nasze człowieczeństwo. Odkrywamy wówczas, że jako istoty ludzkie operujemy zmysłami, standardowo pięcioma – ale jak dołożymy intuicję, trzecie oko, serce czy co tam kto woli to i sześcioma (Ten szósty szczególnie u kobiet, kiedy wchodzi do sklepu i dosłownie szóstym zmysłem zauważa te piękne, cudne, jedyne w swoim rodzaju buty, które po prostu musi mieć! Bo są oczywiście w promocji albo z najnowszej kolekcji i w promocji : -).
Po prostu człowiek, istota ludzka – a jednak w tym pędzie tak bardzo o tym zapominamy, tak wiele ocen, schematów, przekonań na każdy temat mamy, że nasza głowa całkowicie zagłusza nasze delikatne serce i jak te roboty ”więcej, więcej, więcej”… „szybciej, szybciej, szybciej”… i zapominamy cokolwiek czuć w tym pędzie dnia.. i czasem nocy też! Zapominamy, że możemy korzystać z naszych pięciu zmysłów, że możemy smakować, obserwować piękno, wąchać, wsłuchiwać się w muzykę czy wreszcie czuć! Zapominamy również korzystać z naszego serca! A serce to przecież pasja, to namiętność, to wrażliwość, to w końcu miłość. Rzucamy bliskim nam szybkie „no tak tak, kocham Cie, to buźka pa.. to kup chleb jak będziesz wracał” -: )
I co śmieszniejsze (tak przez łzy śmieszniejsze!) to nasza głowa dokonuje tych wszystkich ocen, przekonań, schematów i alpejskich kombinacji tylko i wyłącznie dlatego, żeby chronić nasze delikatne serce przed zranieniem, przez bólem, przed ciosem. Tak jak byśmy sobie nie ufali na tyle, żeby pozwolić na czucie, na odczuwanie, na intuicje, na słuchanie tego naszego serca, na bycie człowiekiem, na uznanie człowieczeństwa i na po prostu życie. Komplikujemy, analizujemy, oceniamy – w imię czego tak naprawdę? A jak dołożymy do tego pieniądze albo władzę? To dopiero się dzieje! Jacek Santorski na wykładzie o „Ekonomii zaufania” mówił: „…bo w biznesie chodzi właśnie o to zaufanie” – a ja dodam, że to chodzi o zaufanie do samego siebie, o wiarę, o akceptację, o totalną ufność, zawierzenie, że jestem wystarczający, że raptem mogę być człowiekiem! Niby tylko tyle – ale jak trudno nam czasem w to uwierzyć i zastosować w codzienności. Zastosować w stosunku do siebie samego. Szczególnie właśnie, gdy pojawiają się emocje -;) Te emocje z serca…
Koniec cz. I…
Text: Kasia Czyż